Connect with us

Lifestyle

Opowiadanie o utraconej miłości

Avatar photo

Opublikowano

-

opowiadanie o utraconej milosci

Sprawdziłem jeszcze raz, czy zamknąłem drzwi do mieszkania…. Zamknąłem… Nie byłem tego dnia w najlepszej formie. Tak… Stwierdzenie „najlepsza forma” było pojęciem bardzo względnym. Od czasu, gdy Basia odeszła nie mogłem się pozbierać. Niestety było to jedno z tych odejść, po których pozbierać się nie sposób… Gdy o tym myślałem do głowy przychodził mi tekst piosenki o „innych łzach”. Tak, są takie łzy, które nie obeschną nigdy…

Na początku łudziłem się, że wyszła na chwilę, potem starałem się myśleć, że po prostu ode mnie odeszła, tak jak kobieta odchodzi od mężczyzny, że mnie po prostu zostawiła.

Niestety z czasem te złudzenia zupełnie się ulotniły. To wtedy ból stał się nie do zniesienia. Rana całkowicie się otworzyła…

Przy życiu trzymała mnie chyba tylko jedna myśl, że trzeba wierzyć w to co piszą… Że czas jednak leczy rany, że trzeba go tyle a tyle… Że teraz pewnych rzeczy sobie nie wyobrażam, ale…

Rzeczywiście coś w tym było… Ból pozostał, ale w tej chwili nie była to otwarta rana, a uczucie jakbym dostał obuchem w głowę. Ten ból otumaniał.

Tak jak przed chwilą, gdy czekając na windę widziałem jej postać unoszącą się gdzieś w chmury…

Unoszącą się… Nagle poczułem takie zamroczenie, że musiałem przysiąść… Nie, nie, to tylko kolejne potworne zamyślenie. Przez chwilę przyjemne, ale gdy pękało jak bańka mydlana, to wręcz rozsadzało głowę od środka. Przeraziłem się kiedyś, gdy pomyślałem, że wtedy przynajmniej nie myślę o niczym innym, że to mi przynosi jakąś chorą ulgę…

Ale teraz… Ktoś chyba rzeczywiście wjeżdżał windą na górę… Próbowałem sobie przypomnieć jakieś szczegóły i w mojej głowie powstawał całkiem wyraźny obraz. Jej obraz… Wiedziałem, że to niemożliwe. Miewałem już podobne przewidzenia, ale w tym momencie te wydawało mi się bardzo realne. Zacząłem się bać, że przekroczyłem jakąś cienką linię… Czy to już halucynacje?

Wróciłem się i po schodach przebiegłem wszystkie piętra, a trochę w naszym wieżowcu ich było. Zastanawiałem się nawet, czy nie zacząć dzwonić do wszystkich mieszkań, ale stwierdziłem w końcu, że dla swojego dobra tego robić nie będę…

Wiedziałem też jedno, że dzisiaj dla wszystkich będzie lepiej jak nie pójdę do pracy i telefonicznie wziąłem urlop na żądanie.

Przekroczyłem kolejną barierę. Już pomijam pracę, ale powiedziałem sobie, że na pewno nie będę topił resztek swojego życia w alkoholu albo wymazywał ich jeszcze gorszymi rzeczami. Zresztą nigdy nie piłem pod kłopoty, bo w tym stanie tylko u mnie rosły.

Dzisiaj jednak się poddałem. Przede mną leżała pusta półlitrówka wódki, a w ręku trzymałem już kolejną. Powoli traciłem kontakt z rzeczywistością. Aha, więc to tak działa…

Gdzieś z innego świata doleciał do mnie dzwonek do drzwi. Z trudem otworzyłem oczy i podniosłem się. Właściwie, to nie wiedziałem po co idę otworzyć te cholerne drzwi. Bełkotałem coś nie rozumiejąc sam siebie. Drzwi jednak otworzyłem…

Aha, więc u mnie to jednak naprawdę nie działa, szkoda… I szkoda, że zwariowałem…

Ostatnie co zapamiętałem, to utrata pionowej pozycji i pochylającą się nade mną twarz. Twarz Basi…

Coś raziło mnie w oczy, jakaś kula ognia zaczęła mi je wypalać… Krzyknąłem i ocknąłem się. Na mej twarzy pojawił się grymas przypominający uśmiech. To zaglądające przez okno słońce było sprawcą mojego koszmaru. Spojrzałem na walające się na podłodze butelki i stwierdziłem, że nie tylko słońce… Czyli mamy ranek…

Chciałem się podnieść, ale do pozycji leżącej sprowadziły mnie mgliste wspomnienia poprzedniego wieczoru. Ona u mnie była…

Tak… Najpierw poranna wizja na korytarzu, której nawet nie będąc pod wpływem alkoholu nie mogłem racjonalnie poskładać do kupy, a przypadkiem żeby teraz mi się nie udało…

Z ulgą poczułem, że zapadam znowu w sen. Sobota, mogę spać.

Obudziłem się w samo południe. Czułem się oczywiście fatalnie, było mi tak niedobrze, że nie myślałem o niczym innym, Zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest jakieś rozwiązanie…

O tym co działo się przez kilka kolejnych godzin lepiej nie wspominać…

W końcu jakoś doszedłem do siebie. Powoli zaczynałem rozmyślać nad dniem wczorajszym, gdy ktoś zapukał do drzwi.

Otworzyłem i zamarłem. W drzwiach zobaczyłem uśmiechającą się Basię. Musiałem w tym momencie chyba zrobić się zupełnie biały, czułem jak krew odpływa mi z twarzy… Wywnioskowałem to ze zniknięcia jej uśmiechu i pojawienia się grymasu poważnego zaniepokojenia. Nie widziałem go pierwszy raz…

– Oj widzę, że dobrze że przyszłam do sąsiada, bo nie wygląda pan najlepiej.

To było ostatnie co usłyszałem, potem nastała ciemność. Ciemność i mała jasna kropka po środku. Pomyślałem, że za mała jak na tunel. Czyli umarłem, ciekawe tylko kiedy. Czy w tych drzwiach, czy wieczorem jak piłem, po prostu na podłodze śniąc tę całą resztę, której zbyt wiele w sumie nie było. Kropka zniknęła.

Coś znowu zaczęło świecić. Słyszałem jakieś głosy. Z bólem otworzyłem oczy.

– No, witamy z powrotem, nic panu nie będzie. To tylko utrata przytomności.

Zobaczyłem nad sobą pochylonego lekarza z latarką w ręku. Pokręcił głową.

– Ładnie to tak straszyć młode dziewczyny? Pana sąsiadka była naprawdę przerażona – powiedział.

– Są… sąsiadka – wymamrotałem – Basia, to jednak prawda?

– O ile dobrze zapamiętałem, to pani przedstawiła się jako Katarzyna.

Znowu poczułem ten ból… Tym razem jednak to wszystko było takie namacalne…

Przez to bolało jeszcze mocniej. Ciekawe, czy miała podobną twarz, a może tylko włosy…

Lekarz wstał i zaczął się szykować do wyjścia udzielając mi przy tym jakichś medycznych wskazówek, które średnio do mnie docierały.

– O! – podniósł głos – Ma pan okazję ją teraz przeprosić i obiecać, że to się więcej nie powtórzy.

Otworzyłem usta chcąc naprawdę za wszystko przeprosić niewinną niczemu dziewczynę i w tedy pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Zacząłem krzyczeć. Że już nie chcę, że to ponad moje siły, żeby się wynosiła i dała mi spokój. Poczułem jakieś ukłucie i znowu zacząłem się gdzieś zapadać.

Ocknąłem się znowu. Poczułem ulgę, że leżę w swoim łóżku. Po otworzeniu oczu spodziewałem się zobaczyć każde inne miejsce, ale nie to… Obok mnie stał lekarz.

– Niestety będę zmuszony zadzwonić po karetkę, przydałoby się zrobić panu kilka badań – powiedział.

Pomyślałem, że na pewno ma na myśli badania głowy, no może jeszcze chciałby pobrać krew, aby zbadać ją na obecność środków odurzających. W sumie nie dziwiło mnie to, wręcz poczułem, że chcę tych badań.

– To nie narkotyki – powiedziałem. Niech pan posłucha…

Pokrótce opowiedziałem mu swoją wersję wydarzeń. Szczerze informując go o tym, że nie jestem pewny co jest prawdą.

– Nie dziwię się – powiedział – taki stres plus te ilości alkoholu…

– A ona, była tu?

– Pana sąsiadka tu była, ale…

– Niech pan chwilę poczeka – przerwałem mu i z trudem podniosłem się i wziąłem z szafki ramkę ze zdjęciem, podałem mu je.

– Hm, co najmniej podobna, chociaż nie mam pewności, nie mam pamięci do twarzy, no i nie przyglądałem się jakoś szczególnie.

Zdecydowałem, że jest jedna możliwość.

– Niech pan do niej pójdzie. Wie Pan gdzie mieszka?

– Wiem.

– To niech pan do niej pójdzie i opowie jej to co panu powiedziałem. Później pan wróci i zobaczymy co dalej. Może jeszcze niech pan weźmie od niej jakieś zdjęcie. Nie chcę żeby tu teraz przychodziła i wątpię żeby po tym wszystkim to zrobiła.

– Dobrze, tak zrobimy – powiedział lekarz i zostawił mnie samego.

Chwila, gdy zostałem sam trwała wiecznie, a ilość myśli tworzyła coś w rodzaju pustki, pustki, która jednak wypełniała sobą całą głowę. Pusty ciężar…W końcu lekarz wrócił.

– Pani ma na imię Katarzyna, jest rzeczywiście podobna do kobiety ze zdjęcia, które pan mi pokazał, ale to nie są dwie krople wody, ma też sporą bliznę na czole. Nie widać jej dokładnie, bo zakrywa ją włosami. Zdjęcia dać nie chciała. Kategorycznie twierdzi, że pana nie zna. Po prostu podobno wczoraj była u pana, przeprowadziła się niedawno, coś jej tam w mieszkaniu przeciekało i szukała pomocy. Był pan w takim stanie, że zebrała się na odwagę i rano przyszła sprawdzić czy pan w ogóle żyje. Poza tym nie oszukujmy się, pana żona umarła.

– Tak – przyznałem mu rację. Ja chce do szpitala.

I znowu zastrzyk.

Mówią mi, że trzymają mnie tu pół roku. Mówią też że będzie dobrze. Jakoś nie bardzo im wierzę, bo kalendarz już dwa razy zmieniali. Dobrze, że chociaż pokoju z komputerem i netem za dobrze nie pilnują. Mówią mi też, że to nie ona. Możecie sprawdzić? Ulica K. 21/34. Taka brunetka. Takie trochę dłuższe włosy, lekko się jej kręcą. Tak falują. Zawołacie za nią Barbara, może się zdradzi. Dwóch różnych ludzi przecież nie może wyglądać tak samo i mówić tak samo, uśmiechać się tak samo i zamartwiać…

Ostatnia aktualizacja wpisu: 16 sierpnia, 2021

Kliknij, aby zobaczyć komentarze

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Trending